środa, 7 stycznia 2009

Zima, zima, zima. Pada, pada śnieg...

Za oknem mróz i słoneczko. Opatuloną w co się tylko dało Toszkę, zabrałam na spacer do kiosku i wokół bloku. Innych możliwości niestety nie posiadamy. Wróciłyśmy po godzinie, gdy mróz na dobre poszczypał moją buzię. Tosia jeszcze śpi - śnieżne wertepy ukołysały Ją na dobre.
Rozgrzewam się gorącą cejlońską herbatą z wyciśniętym z cytryny sokiem.
Rano robiłam zdjęcia Tosi w kołysce pod choinką, której niewiele nam już zostało. Do Kolędy chyba nie wytrwa, pachnące świerkowe igiełki sypią sie przy każdym jej dotknięciu.
LukPik szuka pracy. Chcemy się wyprowadzić. To znaczy bardziej ja chcę niż On. Jemu zależy obecnie na zmianie pracy. Mnie jeszcze na zmianie miejsca pobytu.
Bezskutecznie usiłuję na nowo polubić Śląsk, który kiedyś bardzo kochałam. Gdy już prawie mi się to udaje, pojawia się coś, co potwierdza moje wcześniejsze nastawienie. I tak już od roku. W Sylwestrowy wieczór upłynął dokładnie rok od dnia, w którym sprowadziliśmy się do Katowic. Do dziś mam wrażenie, że to była najgorsza decyzja podjęta w 2007 roku, w dodatku na sam jego koniec. Do dziś też nie przestałam tęsknić... Może kiedyś więcej o tym napiszę, bo temat długi, jak rzeka. Ale nie Rawa, która płynie tuż za moim blokiem, ale Wisła, którą jeszcze rok temu mogłam podziwiać niemal z okna.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz