poniedziałek, 14 sierpnia 2006

Zakochana



Piękna to rzeczywistość, ale tak bardzo tajemnicza, że trudno mi o niej pisać. To tak, jakby wraz z przelaniem słów na klawiaturę, a następnie wklejeniem ich na stronę, cała ta niesamowitość miała zniknąć. Wiem, że to nie jest możliwe, że nawet najzdolniejsze wróżki i czarodziejki nie są w stanie odebrać Miłości, która kwitnąc wciąż rozkwita... A świadomość, że coś jest tylko naszą tajemnicą sprawia, że to coś z każdym dniem nabiera jeszcze większej wartości i staje się bardziej szlachetnym, czystym klejnotem (jak kamień w moim pierścionku - tym, który dostaje się raz w życiu na tę szczególną okazję i który już na zawsze pozostaje symbolem czegoś, co trudno wyrazić nawet najpiękniejszymi słowami).Każda Miłość jest tajemnicą i taka już pozostanie. Może kiedyś będę umiała napisać o niej tak, żeby moje słowa nie pomniejszyły jej piękna. Jeśli tak się stanie, opowiem o tym całemu światu. A dzisiaj niech wszystko pozostanie piękne w całej swojej tajemnicy...


sobota, 12 sierpnia 2006

Oberwanie chmury

Dosłownie i w przenośni...

Bardzo nie lubię takich sytuacji, kiedy jeden człowiek poniewiera innymi tylko z tego powodu, że czuje wyraźną swą przewagę. Dodam jeszcze, że przewaga ta jest wynikiem aktualnie zajmowanego stołka - aktualnie, bo w tej branży wszystko jest jedynie tymczasowe i trwa przeważnie cztery lata, po czym następuje drżenie kończyn wynikające z lęku przed tym, co będzie dalej. Okazuje się jednak, że nie wszyscy - a ściślej rzecz ujmując - naprawdę niewielu jest takich (mowa oczywiście o tej branży), którzy potrafią przez całe wspomniane cztery lata, tak stawiać własne kroki, aby z innymi ludźmi pozostać w przyjaźni (o ile oczywiście znane jest im znaczenie tegoż terminu). A tak to już w życiu bywa, że to, co jest tylko tymczasowe, zawsze niesie wraz z sobą skutki - najczęściej całkowicie adekwatne do naszych wcześniejszych poczynań. Zastanawia mnie zatem, jaki cel mają ludzie, którzy nie zastanawiają się nad tym, co będzie, gdy czas dobrobytu się skończy. Mieszanie innych z błotem i nieustanne szmacenie tylko dlatego, że "ja mam przewagę, a ty jesteś moim pionkiem" z całą pewnością niczemu nie służy i nie spowoduje lepszych czasów, gdy magiczne cztery lata miną, a sytuacja się zmieni - oby się zmieniła, ale pewne jest to, że jeśli nie teraz, to za kolejne cztery lata. W końcu ta branża taka już jest - zmienna. A za wyrządzone krzywdy trzeba będzie zapłacić...

W całym tym zamieszaniu tylko dwie siły na chwilę oderwały mnie od mętliku, jaki od dłuższego czasu powodowany był w mojej głowie i rozprzestrzeniał się na resztę duszy i ciała.

Pierwsza siła, to emocjonalnie niestabilne dziecko. Kiedy biegiem wracałam z jednego miejsca pracy w drugie, zauważyłam na przystanku kilka dorosłych osób (młoda dziewczyna, dwie panie i pan w wieku dojrzałym) z kilkuletnim chłopcem, który chyba miał już na dzisiaj wszystkiego dość. Nie tylko płakał, ale wręcz krzyczał i rzucał się niespokojny. Dorośli próbowali zaradzić temu. Tak na marginesie dodam, że nawet nie wiem, czy któreś z nich było rodzicem tego dziecka (takie myśli nasunęły mi się gdy słyszałam strzępy ich rozmów).Stałam tam i patrzyłam - ale nie jak na zjawisko, o którym warto później poplotkować, ale jak na sytuację, w której chciałam mieć możliwość niesienia pomocy. Tutaj dodam, że kocham dzieci. Byłam pełna podziwu dla młodej dziewczyny, która zupełnie spokojnie uczestniczyła w całym tym zdarzeniu, w którym pozostałe osoby usilnie szukały rozwiązań. W pewnym momencie wzięła krzyczącego chłopca na ręce i zwracając się do niego radośnie przyjaznym dźwięcznym głosem, po prostu poszła przed siebie, a dziecko po chwili uspokoiło się zupełnie. Pozostali państwo ruszyli za nią.Cała ta jej postawa ukoiła moje znerwicowane nastawienie do wszystkiego, co dzieje się wokół mnie od kilku tygodni...

Wcześniej spotkałam też anielskość w spokojnej twarzy innej dziewczyny. Dało mi to dużo do myślenia, a ona sama swoim spokojem przypomniała mi, że istnieją w życiu rzeczy i sprawy tak wielkie i zarazem tak dobre, że nie ma sensu przejmować się wyimaginowaną pseudo - wielkością takich ludzi, którzy wraz z sobą wnoszą jedynie niepokój.

Druga siła, to siła natury. Czasem niebo spada nam na głowę, gdy wyczerpie wszystkie inne możliwości dotarcia do nas...
Oberwanie chmury w sercu i duszy towarzyszy mi od kilku tygodni. Trochę udało się je ukoić wspomnianym Aniołom. Ale potrzebne było chyba też takie naturalne...Wparowałam do księgarni - bo ile czasu można spędzić stojąc w progu jakiejś kawiarenki, niczego nie zamawiając i czekać tylko, aż niebo się uspokoi? - gdzie po dokonaniu bardzo pobieżnego przeglądu czasopism - tzw. ogłupiaczy (bo czytane zbyt uważnie robią kobietom wodę z mózgu) - chciałam się w ten sposób zrelaksować, ale tym razem to nic nie dało - przerzuciłam się na to, co naprawdę łagodzi i przy tym ubogaca duszę - książki. I tutaj dotarła do mnie przerażająca prawda o mojej rzeczywistości. W jednej chwili uświadomiłam sobie wszystkie moje książkowe zaległości i głód jaki temu towarzyszy. Do tego stopnia nie miałam ostatnio czasu dla siebie, że nawet nie zauważyłam, kiedy ukazała się nowa powieść jednego z moich ulubionych autorów... Postanowiłam sobie, że gdy tylko ucichnie całe zamieszanie związane z pracą nad tym, co aktualnie robię (mniejsza o to, co to jest, ale odbędzie się w najbliższym czasie), popracuję trochę nad sobą i swoją duszą, bo mam wrażenie, że bardzo ją zaniedbuję...