środa, 31 grudnia 2008

Najostatniejszy dzień roku...

Za moim oknem słoneczny, śnieżny i piękny - taki, jak być powinien, żeby nadzieję przynosić...
Niech się spełnią wszystkie dobre życzenia, piękne sny i marzenia...
Niech stary rok odejdzie, a jasny poranek powita nowy, piękniejszy czas...

wtorek, 23 grudnia 2008

Przedświątecznie

Tak to już bywa, że są sprawy ważne i mniej istotne. Zgłębiam wiedzę na temat wychowywania dziecka i wciąż odkrywam coś nowego. Alternatywne formy wychowania wciągnęły mnie bardzo, a ich zgłębianie pochłonęło wiele czasu.
Ale jestem. Moja Córeczka rośnie śliczna i zdrowa.
Przemeblowania zaowocowały bardziej przytulnymi wnętrzami w tym, co wydawało sie takie zanane i niemożliwe do przemiany. Tworzy się bardziej rodzinne gniazdko. Wigilia w tym roku będzie prawdziwie nasza. Bez prezentów zapakowanych w kolorowe kartony, za to z tym najcenniejszym - naszym wspólnym - Miłością.
Marzenia wciąż rodzą się nowe... Jednym z nich jest drewniany domek z kominkiem i dużą zadaszoną werandą. Kiedyś taki będziemy mieli...

A dzisiaj Wszystkim życzę ciepła i Miłości w sercach i tego, aby ten czas był niezwykły, a jego wspomnienie zawsze przywoływało uczucie radości.

poniedziałek, 8 września 2008

W każdym dziecku, Bóg ukrył Swoje Marzenie

I stałaś się Królewną dla Nieba…









Ja - w starej sukience z szafy mojej Mamy...
Antonina Maria - w mojej sukieneczce, którą Mama uszyła na mój chrzest ze Swojej ślubnej sukienki...
Wianuszek Antoninki upleciony również przez moją Mamę...

poniedziałek, 30 czerwca 2008

Antonina Maria

Nie będę czekać do lipca - pomyślało Dzieciątko i postanowiło przedrapać pęcherz płodowy, aby rozpocząć akcję porodową - swoje własne Narodziny...
Dziewięć godzin później usłyszałam:
Ma pani Córkę...


Jej dwunasta godzina na świecie...


Nasza pierwsza Rodzinna fotografia...

Żadne słowa nie są w stanie oddać piękna naszych uczuć, które towarzyszyły nam w tych chwilach – podczas tych dziewięciu godzin, które były dla nas tak bardzo nowym doświadczeniem…
Rodzinny poród to wzmocnienie Miłości…

28 czerwca 2008r. godzina 03:20
nasze Dzieciątko pierwszy raz na moim ciele - już nie w nim...

czwartek, 26 czerwca 2008

O tym dzisiaj marzę...



...bo chcę dla Ciebie wszystkiego, co najlepsze i muszę wierzyć, że się uda... Pomimo, że wciąż tak trudno walczyć o swoje prawa do normalności, w tym wciąż idącym na łatwiznę, zniszczonym przez rutynę świecie... Pomimo tego, będę wierzyć w cuda... Dla Ciebie, dla mnie i dla nas...

czwartek, 12 czerwca 2008

Ja - dziwna i nadwrażliwa

Przyglądam się twarzom ludzi i zauważam ich cierpienia i smutki. Na siłę i na wyrost... I w duchu użalam się nad nimi, choć może wcale nie mam racji... I wzbudzam w sobie Miłość do nich i chcę dobrze im życzyć...
Dlaczego to robię? Nie można kochać, nie będąc przewrażliwionym na punkcie tego, czego najprawdopodobniej nie ma? Bez sensu...
Ludzi powinno się kochać nie tyle ze względu na ich cierpienie (każdy z nas go doświadcza), co za sam fakt, że są ludźmi. Może się jeszcze nauczę...

środa, 11 czerwca 2008

czwartek, 5 czerwca 2008

Wiosennie

Pachnące konwalie dostałam wczoraj od Mamy, ku mojej wielkiej radości... Nie sądziłam, że jeszcze się uda w tym roku... Były też maleńkie różowe goździczki...
Mąż pofrunął na trzy dni na szkolenie, więc pobyłam trochę prawie sama... Prawie, bo zaczęły się zajęcia w Szkole Rodzenia, była też wizyta u Lekarza i odwiedziny Mamy...
A wczoraj zjadłam truskawkową zawartość wielkiego talerza i dzisiaj moja buzia też jest truskawkowa - w kropeczki. Towarzyszą jej również inni alergiczni "przyjaciele"...
A jutro moja najmłodsza Sistra kończy osiemnaście lat... Kiedy ten czas minął? Pamiętam dzień, w którym Rodzice przywieźli Ją ze szpitala - maleńką, całą osłoniętą pielusiami, spod których wystawała śliczna rączka...

środa, 4 czerwca 2008

konwaliowo, goździkowo, truskawkowo, alergicznie

Pachnące konwalie dostałam wczoraj od Mamy, ku mojej wielkiej radości... Nie sądziłam, że jeszcze się uda w tym roku... Były też maleńkie różowe goździczki...
Mąż pofrunął na trzy dni na szkolenie, więc pobyłam trochę prawie sama... Prawie, bo zaczęły się zajęcia w Szkole Rodzenia, była też wizyta u Lekarza i odwiedziny Mamy...
A wczoraj zjadłam truskawkową zawartość wielkiego talerza i dzisiaj moja buzia też jest truskawkowa - w kropeczki. Towarzyszą jej również inni alergiczni "przyjaciele"...
A jutro moja najmłodsza Sistra kończy osiemnaście lat... Kiedy ten czas minął? Pamiętam dzień, w którym Rodzice przywieźli Ją ze szpitala - maleńką, całą osłoniętą pielusiami, spod których wystawała śliczna rączka...

środa, 14 maja 2008

"Spieszmy się kochać ludzi"...

Wczoraj pogrzeb Cioci mojego Męża... Smutek pomimo braku wspólnych doświadczeń. Nie miałyśmy jeszcze okazji spotkać się. Wzruszyłam się pewnego dnia, gdy Mąż przyniósł mi dwie pary wełnianych kapci, które Ciocia zrobiła specjalnie dla mnie. Na tym świecie już nie będę miała okazji uściskać Jej, dopiero w Niebie...
Dobrze, że nie była sama. Starsi ludzie nie powinni być sami. Nigdy...

Później spotkanie z dalszą Rodziną - dlaczego przeważnie przy takich okazjach?
Miłe rozmowy - to dobrze.
Wieczorem pachnące bzy i konwalie, urocze niezapominajki prosto z ogrodu, gdzie wyrosły na łonie natury, bez spalinowego miejskiego powietrza...

A dzisiaj Słońce. Bez pachnie od rana. Pięknie prezentuje się w dużym szklanym wazonie, na tle różowej ściany... Kochane rozmowy z samego rana z moim wspaniałym Mężem i czułe pozegnania przed wyjściem do pracy...
Wycieczka do miasta. Awaria tramwaju umożliwiła bezpłatny odbiór dowodu osobistego - nareszcie. Trochę małych dziewczęcych przyjemności - kwiatowe (bzowy bez i różowa piwonia) wody toaletowe i nowy lakier do paznokci... Trochę słodkości gofrowych z cukrem pudrem i spacer z poczty dla spalenia nadmiaru kalorii - przesyłka z niespodzianką i pierwszy, nieoczekiwany prezent na Dzień Matki...

wtorek, 6 maja 2008

Pierwsza rocznica naszego Małżeństwa

Dzisiaj mija pierwszy rok od Dnia, w którym staliśmy się Mężem i Żoną. Mam wrażenie, jakby to wszystko wydarzyło się wczoraj... Dokładnie pamiętam każdą chwilę tamtego Dnia i gdybym mogła cofnąć czas, chciałabym przeżyć to wszystko dokładnie tak samo, bo było cudownie...


Gdzie Ty pójdziesz, tam ja pójdę,
Gdzie Ty zamieszkasz, tam ja zamieszkam,
Twój Naród będzie moim Narodem,
A Twój Bóg będzie moim Bogiem.

Rt 1,16 b



Pobłogosławieni przez Rodziców:



Przysięga Małżeńska - fragment filmu z naszego ślubu:
http://www.mima.hg.pl/video/09.html


Mąż i Żona:



Jak w bajce:




Gdziekolwiek Jesteś Ty - mój Mężu, tam jest Raj...

poniedziałek, 14 kwietnia 2008

"Urodzić po ludzku"...

Od kiedy przeprowadziliśmy się z Mężem w inną część Polski, zajęłam się poszukiwaniami. Jako, że zostałam mamusią i w lipcu przyjdzie na świat moja dzidzia, w nowym miejscu zamieszkania, potrzebny jest mi lekarz prowadzący oraz szpital, w którym bez obaw urodzę naszą Kruszynkę.

Słyszałam i czytałam (forum internetowe o wiadomej tematyce okazało się również bardzo przydatne) przeróżne opinie tutejszych kobiet na temat szpitali oraz lekarzy. Niektóre opinie dotyczące konkretnego szpitala, utkwiły mi w pamięci.

Na przykład:
Jak najdalej od tego miejsca... To rzeźnia... Zero szacunku dla rodzącej... Tam zabijają dzieci... Ordynator to prostak, który krzyczy na rodzące kobiety... Okropne warunki na porodówce, jedna toaleta na cały oddział... Prysznic bez zasłonki, a drzwi bez możliwości zamykania od wewnątrz… Boksy (nie mylić z salami) porodowe przeszklone tak, że niemal każdy może sobie z korytarza obserwować porody...

I wiele innych w podobnym stylu. O tej placówce nie chciałam już więcej myśleć.

Na szczęście udało mi się dotrzeć do wspaniałego Lekarza (z innego szpitala), który sam zaproponował, że umożliwi mi zapoznanie się z oddziałem położniczym w szpitalu, w którym pracuje. Jestem pod wrażeniem i mogę powiedzieć, że moje poszukiwania zostały zakończone.

Jednak w międzyczasie miałam okazję podzielić się swoimi odczuciami co do traktowania kobiet rodzących, z człowiekiem, który już od kilku lat jest szczęśliwym ojcem.

Opowiedziałam o moim niezadowoleniu z nieludzkiego traktowania kobiet rodzących oraz o tym, jak bardzo nie podoba mi się to obnażanie ich z intymności w tak ważnym dla nich momencie życia. Bo jak można stwarzać warunki, w których praktycznie każdy przechodzący korytarzem, ma możliwość obserwować poród? Jak można dopuścić do tego, że kobieta podczas pobytu w szpitalu, nie ma możliwości skorzystać z prysznica bez obecności świadków w postaci na przykład hydraulika, który wchodzi do łazienki, gdy ta stoi zupełnie naga w pomieszczeniu nie posiadającym nawet zasłonki?

Byłam przekonana, że ktoś, kto ma żonę, która w dodatku jest już matką, zrozumie, co mam na myśli i przynajmniej częściowo uzna mój punkt widzenia za słuszny. W końcu, któremu mężczyźnie byłoby obojętne, że na jego rodzącą żonę patrzy ktoś obcy, kto nie jest ani lekarzem, ani położną, a w dodatku podczas porodu, lekarz bez powodu wykrzykuje na nią z pogardą? I tutaj przeżyłam coś w rodzaju rozczarowania.

Usłyszałam pełen przekonania wywód o treści:
Tak mówisz, bo jeszcze nie rodziłaś. Pogadamy za kilka miesięcy. Jak będziesz rodziła, to będzie ci wszystko jedno. Każdej rodzącej kobiecie jest obojętne i ma to wszystko gdzieś, bo wtedy inne rzeczy są ważne.

Zatkało mnie. Jakie niby inne rzeczy? Czy w sytuacji, gdy jesteśmy obnażane z intymności i godności człowieka, jest nam to obojętne? Czy może w warunkach krzyku i braku zrozumienia łatwiej skoncentrować się na porodzie?

Tragedia. To prawda, że kobieta dla dobra swojego dziecka, jest w stanie wiele znieść, rezygnując z samej siebie. Potrafi cierpliwie tolerować niestosowne komentarze i nieuzasadnione krzyki innych ludzi, godząc się na upokorzenia. Mało tego, potrafi leżeć naga z obolałym ciałem, mając świadomość, że być może widzi ją jakiś obcy mężczyzna, który przypadkiem przechodzi obok. Ona potrafi to wszystko znosić, bo to nie jej dobro jest w tym momencie dla niej samej istotne, ale dobro jej dziecka.

Ale ludzie, kochani!!! Nie oznacza to, że kobiecie jest obojętne, że jest jej wszystko jedno!!!

To, że godzimy się na coś, co nie jest dla nas wygodne, czy przyjemne, to nie oznacza, że jest nam obojętne, w jakich warunkach przebywamy, czy kto nas widzi i co myśli. Nie mówię, że należy kobietom stawiać pomniki za to, że są one zdolne do poświęceń. Myślę jednak, że odrobina zrozumienia nie byłaby niczym złym, a nawet przydałaby się...

Gdy zapytałam wspomnianego człowieka, czy był obecny przy porodzie, dowiedziałam się, że to nie na jego nerwy, bo przypadkiem miał okazję widzieć jakąś obcą kobietę rodzącą na sali obok tej, w której rodziła jego żona i - tu zacytuję: widok tych rozkraczonych nóg i krzyki rodzącej wystarczyły mu. Skoro leżała goła, a drzwi były otwarte i nic nie mówiła na widok obcego mężczyzny, to znaczy, że było jej wszystko jedno. A skoro tej było wszystko jedno, to znaczy, że inne też tak mają. Doskonała kalkulacja myślowa i jakże błyskotliwy wniosek. Nic dodać, nic ująć.

Ja myślę, że brak komentarza ze strony wspomnianej kobiety, był wynikiem zwykłego pogodzenia się z losem, jaki ją spotkał. Przypuszczam, ze doskonale wiedziała, że nie ma sensu zabierać głosu w sprawie, która dla obsługi szpitala nie ma znaczenia. Gdyby bowiem miała znaczenie, kobiety rodziłyby w nieco innych warunkach. Pogodzenie się z losem, na który nie mamy wpływu, nie jest jednak tożsame z obojętną postawą wobec danego problemu. Czasami zwyczajnie nie mamy wyboru…

Nie twierdzę, że każdy mężczyzna ma obowiązek być przy swojej żonie, gdy ta rodzi jego dziecko. Myślę jednak, że niektórym przydałoby się to, bo dzięki temu doświadczeniu zrozumieliby sytuację kobiet oraz ich rzeczywiste potrzeby w takich chwilach. Nie uważam też, aby wyciąganie opinii na temat tego, czym jest poród, było uzasadnione, gdy jedyne, co się widziało, to filmy w telewizji, albo wspomniane rozkraczone nogi obcej kobiety. Dlatego właśnie jestem zdania, że w takich sytuacjach powinno się stwarzać warunki, które zapewnią intymność kobiecie rodzącej oraz osobom, które jako asysta przy tym wydarzeniu, są niezbędne. Wówczas „wrażliwi” panowie nie będą musieli czerpać wiedzy położniczej z przypadkowo zaobserwowanych doświadczeń obcych kobiet i nie będą wyciągali niesłusznych wniosków na temat tego, co to kobiecie w chwili porodu jest obojętne.

Małe, Wielkie Szczęście...



Nie wyobrażam sobie życia bez Ciebie...

środa, 2 kwietnia 2008

Kobiecość obnażona...

Scena pierwsza:
Miejsce: Sklep z przecenionymi produktami kosmetycznymi Firmy, w której wówczas pracowałam. Maleńka kanciapka, ciasno i ogólnie wszystkie rozmowy słyszą inni, którzy w tymże sklepiku przebywają. Sprzedający - mężczyzna około sześćdziesiątki. Kupujące - kobiety w różnym wieku, zatrudnione w tejże Firmie kosmetycznej.

Stoję w kolejce. Do kanciapki wchodzą dwie dosyć "wylalowane" dziewczyny około trzydziestki. Zerkają na półki z wystawionymi kosmetykami i jedna mówi do drugiej (składając tym samym zamówienie):

- Weź mi chusteczki dowcipne.

Chodziło oczywiście o odświeżające chusteczki do higieny intymnej.
Pozostałe towarzystwo w sklepie, wraz ze sprzedającym, zamilkło. Nic dodać, nic ująć.
A później kobiety mają pretensje, że mężczyźni traktują je - nazwijmy to - bez szacunku. Ale jak tu szanować kobietę, która nawet własnej kobiecości nie potrafi uszanować?
Szkoda tylko, że z takiego powodu cierpią często te, które nie zawiniły, którym nawet przez myśl nie przeszłoby, aby w towarzystwie nieznanych sobie osób obnażać swoją intymność. Szkoda, że te niczemu niewinne, też bywają przez niektórych mężczyzn złośliwie nazywane cipami...

Scena druga
Miejsce: Hipermarket - stoisko z sosami i innymi przyprawami.

Szukam przypraw. Obok mnie snują się dwie dziewczyny około osiemnastki. Wytarte dżinsy biodrówki, nieestetycznie opinające dosyć szerokie pupy, sportowe bluzy z kapturami i przypominający ptasie gniazda bo burzy, tapir na głowach.
Dziewczyny nie przejmują się obecnością obcych osób będących wokół nich i głośno wymieniają swoje poglądy na temat wizyt u ginekologa:

- Faceci są lepsi niż babki, mówię ci. Facet jest delikatny, a babka jak ci wsadzi, to ojej!

Wiele jestem w stanie uszanować. Myślę jednak, że koleżeńskie porady na niektóre tematy, nie powinny odbywać się w miejscach publicznych, przy udziale obcych osób.
Faceci są delikatni, bo szanują to, że kobieta przychodząca na wizytę nie ma innego wyjścia, a duży procent lekarzy, to mężczyźni. To bardzo miłe z ich strony, że darzą nas szacunkiem i stwarzają warunki, w których czujemy się jak ludzie, a nie jak śmieci. Zwłaszcza, że dotyczy to tak bardzo intymnej sfery życia. Z pewnością są oni przekonani, że dla nas ma to bardzo istotne znaczenie.
Szkoda tylko, że niektóre przedstawicielki płci zwanej piękną, publicznie manifestują wręcz odwrotną postawę wobec samych siebie. Od lekarza domagają się bowiem szacunku i teoretycznie są mu wdzięczne za jego podejście do tematu ich kobiecości. Jednak zupełnie nie potrafią dobrać sposobu i miejsca wyrażania swoich emocji w tej kwestii. Mam tylko nadzieję, że żaden z przechodzących tam mężczyzn, nie był ginekologiem.