środa, 27 lutego 2013

DetektyF RutkoFski


Pisownia niepoprawna niemal tak samo, jak metody samego „bohatera”.

Przyznam, że słabo zrobiło mi się, gdy usłyszałam historię Mamy małej Lary, w której jedną z ról odegrał nasz tytułowy „bohater”.
No bo jak można inaczej zareagować, gdy okazuje się, że pan detektyF wszedł we współpracę z ojcem nieletniej i śledził jego żonę po to tylko, żeby pomóc swojemu klientowi w porwaniu dziecka matce???

Tak, tak. Wiem, że ojciec miał prawo do kontaktu z dzieckiem, do decydowania o miejscu pobytu nieletniej itp. oraz, że w Polsce zabranie dziecka (a ściślej rzecz ujmując – wyrwanie z rąk matki), wsadzenie do samochodu i szybkie odjechanie z miejsca, bez słowa wyjaśnienia, bez wcześniejszej rozmowy i wspólnego podjęcia decyzji z matką dziecka, która ma pełne prawo do opieki nad córką – to wszystko w Polsce nie jest traktowane jako przestępstwo.
Wiem o tym i dostrzegam całość absurdu w takim spraw stawianiu. Dlatego też pozwolę sobie nazywać rzeczy dosadnie i po imieniu. Poprawność polityczna jest mi bowiem niezwykle obca, a porwanie to porwanie i już.

Następnym krokiem była rozmowa zrozpaczonej kobiety (którą w jednej chwili, mąż bezprawnie pozbawił kontaktu z córką) z naszym tytułowym „bohaterem”.
Pan detektyF zaoferował Mamie Lary pomoc, ale  jak przystało na „wszechmogącego” (bo najwyraźniej za takiego sam siebie uważa), postawił jeden warunek – tajemniczy klucz do pomyślnego rozwiązania zagadki, w której odpowiedź zna tylko i wyłącznie jeden człowiek na świecie, a jest nim? Oczywiście DetektyF RutkoFski.
Otóż pomoże on tej, przeciw której jeszcze do niedawna kierował swą moc. Teraz, gdy już jedno zadanie pomyślnie wypełnił, doprowadzając do porwania Lary, teraz chce pomóc ją odzyskać. Zapewne nie dlatego, że dręczą go wyrzuty sumienia. Takie zjawisko jest mu raczej dalece obce.
A więc pomoże. Ale pod warunkiem, że Matka Lary zaprzestanie poszukiwania pomocy gdziekolwiek pozna nim. W nim bowiem powinna złożyć całą swą ufność i nadzieję. W żadnym razie nie w mediach, czy jakichkolwiek organach Władzy Państwa Polskiego. Od teraz bowiem nie ma już Rządu Państwa Polskiego, nie ma Policji. Jest tylko DetektyF RutkoFski. On i tylko on.

Ale skąd ta nagła niechęć do mediów? Nie od dziś przecież wiadomo, że naszego „bohatera” nic tak nie cieszy, jak blask fleszy.
Po „słynnej sprawie”, w którą przeszło rok temu zaangażował się DetektyF RutkoFski, a z której wyszedł wprawdzie cało, ale co z tego skoro wprost na idiotę, nie dziwi mnie jego nagły brak zainteresowania medialnym rozgłosem. Facet za wszelką cenę chce pozostać na rynku w swojej branży i gotów jest przynajmniej chwilowo zrezygnować z jednoczesnego odstawiania show.
Ale nie, nie. To wcale nie dlatego, że nasz tytułowy „bohater” nagle spokorniał. Nic z tych rzeczy proszę Państwa.
Może i zdjął z nosa czarne okulary dodające tajemniczości odgrywanej przez niego postaci. Mam jednak wrażenie, że chyba tylko po to, żeby zza szklanego ekranu, „patrząc” widzom prosto w oczy, oznajmić, że zemsta będzie słodka i że ten się śmieje, kto się śmieje ostatni.  Taki przynajmniej był wydźwięk jego ostatniego wystąpienia na antenie TV gdy znów zrobiło się trochę głośniej w związku ze „słynną sprawą” sprzed ponad roku.

Wróćmy jednak do Mamy małej Lary, bo to Ona aktualnie ponosi najboleśniejsze konsekwencje głupoty pana RutkoFskiego, który najpierw świadomie szkodzi, a za chwilę oferuje poszkodowanemu pomoc.
Nie wnikam, czy w tym przypadku jest to objaw zwykłej hipokryzji, czy może nasz tytułowy „bohater” cierpi raczej na poważną chorobę, jaką jest schizofrenia i to ona powoduje u niego to koszmarne rozdwojenie jaźni.
Jestem jednak przekonana, że bez względu na przyczynę niewątpliwego spustoszenia, które zaistniało w mózgu pana RutkoFskiego, zdecydowanie najbezpieczniejsze zarówno dla niego, jak też dla pozostałych obywateli RP byłoby odizolowanie naszego „bohatera” od społeczeństwa, w którym egzystuje i (na całe nieszczęście) działa na cudzą niekorzyść.
Jego działalność okazuje się bowiem nie tylko szkodliwa, ale też niebezpieczna. Pociąga za sobą trudne do odwrócenia skutki przy jednoczesnym całkowitym braku konsekwencji, jakie w przypadku czynów szkodliwych winien ponieść sam sprawca.

Już nie pierwszy raz okazuje się, że detektyF RutkoFski narobił bałaganu, który trudno posprzątać. Nie rozumiem, dlaczego lekarz, który nieumyślnie spowoduje szkodę pacjenta, może zostać ukarany w postaci zakazu dalszego wykonywania zawodu, a detektyF RutkoFski, który szkodzi umyślnie, nie ponosi z tego tytułu żadnych konsekwencji.
To, że ktoś chce korzystać z jego „usług”, to inna sprawa i na to niestety nie ma wpływu. Poziom intelektualny niektórych obywateli bywa bowiem zaskakująco żenujący.  Okazuje się, że aby dać komuś zlecenie, wystarczy wcześniej jedynie zobaczyć w mediach jego twarz. Że-nu-a proszę Państwa. Że-nu-a.

Pozostaje mi tylko mieć nadzieję, że proporcjonalnie do liczby i jakości szkód wyrządzonych umyślnie czy też bezmyślnie przez pana RutkoFskiego, ilość jego fanów zmaleje na tyle, że czas jego aktywności zawodowej (przynajmniej w tej dziedzinie) zakończy się bezpowrotnie.
Jaki bowiem bohater, taka jego działalność i takie też zaufanie innych.

poniedziałek, 25 lutego 2013

Jak dobrze mieć Ciocię Olę


„Basia i muzeum” czyli Antosia na promocji książki Zosi Staneckiej

W sobotę 23 lutego, w ramach (rytualnych już niemal) wypraw z cyklu mama z Pierworodną i tylko z Nią, wybrałyśmy się z Antosią do jednego z moich ulubionych warszawskich miejsc – do Biblioteki Uniwersytetu Warszawskiego. Antosia już dawno pytała, kiedy zabiorę Ją do biblioteki, więc gdy tylko nadarzyła się okazja, postanowiłam spełnić Jej prośbę.
Ale nie tak tylko dla samego pozwiedzania, choć i to miało niemałe znaczenie.
W sobotę była promocja najnowszej „Basi”. Tak więc nasza wyprawa miała cel nie tylko krajoznawczy, ale też edukacyjny.

Seria książek o przygodach Basi jest nam już od dawna znana. Zarówno w postaci papierowej, jak i audio, czyli tej do posłuchania na dobranoc. 
Podczas ostatniej wizyty Cioci Oli – chrzestnej mamy Antosi, do rąk Pierworodnej mej dotarła jedna z książek serii wraz z autografem Autorki. Okazuje się Bowiem, że Zosia Stanecka – Autorka znanych niemal wszystkim dzieciom i ich rodzicom książek o Basi, jest dobrą koleżanką mojej Siostry – Cioci Oli.
Dzięki tak dobrym znajomościom, zostałyśmy zaproszone na promocję najnowszej książki „Basia i muzeum”, która to promocja odbyła się w BUW właśnie. 
Jak dobrze mieć Ciocię Olę.

A oto nasza fotorelacja z wydarzenia tegoż:

Zainicjowana przez dzieci bitwa na poduszki




A teraz już słuchamy czytanej bajki "Basia i muzeum"

Książkę czytała znana aktorka Grażyna Wolszczak





Warsztaty z Autorką książki - Zosią Stanecką



Zadanie do wykonania

rysujemy symbol wolności

każde dziecko samodzielnie wymyśla, czym jest dla niego wolność

i gotowe

Naklejka od Autorki dla Antosi za narysowany obrazek

Antosia i Jej symbol wolności,
którym jest - czas spędzany z mamą



Antosia z Zosią Stanecką - Autorką książek o Basi




Antosia i Biblioteka

Po zakończonym spotkaniu promocyjnym, Antosia poinformowała, że teraz chce sobie pospacerować po Bibliotece.
Udałyśmy się zatem w kierunku antykwariaciku, który składał się z 3 szkolnych ławek i porozkładanej na nich dużej ilości przeróżnych książek. Zatrzymałam się przy dziale dziecięcym.

Antosia:  Mamooo? A to są książki dla dzieci?

Ja:  Tak Tosiu.

Antosia:  A chcesz mi jakąś kupić?

Otóż właśnie. Powyższy epizod zdecydowanie można zatytułować Antosia i dyplomacja.
PRZEWAŻNIE pada hasło w stylu:  mamo kup mi! Ale to nie w przypadku Antosi. Ona zdecydowanie, w żaden sposób nie zalicza się do grupy dzieci, która podlega pod PRZEWAŻNIE. Słynne mamo kup mi! nie dotyczy nas w najmniejszym stopniu. Jest tylko samoistna – nigdy niczym nie prowokowana  d y p l o m a c j a. Coś pięknego. Czasami sama sobie zazdroszczę tak mądrego Dziecka.
Kiedyś jedna starsza pani, na widok reakcji Antosi na coś-tam-już-nawet-nie-pamiętam-co, powiedziała mi, że bardzo dobrze wychowałam córkę i że ona mi gratuluje. Ale ja w żaden sposób nie czułam, żeby to była moja zasługa. Antosia po prostu taka już jest – sama z siebie. I to wyłącznie Jej należą się gratulacje i pochwały.

Jedyna prośba, której niestety w żaden sposób nie byłam w stanie spełnić, to wypożyczenie książki. Mamo, a gdzie się wypożycza książki? Tam, za tymi wielkimi szklanymi drzwiami. No to chodźmy tam, żeby wypożyczyć książkę. Ale nie możemy tam wejść.  Och, szkoda.
Byłoby zdecydowanie łatwiej, gdybym była aktualną studentką.
Na ratunek pospieszyła jednak Ciocia Ola, która w wieczornej rozmowie telefonicznej obiecała, że postara się jakoś Antosię przemycić następnym razem.
Ciocia Ola jest pracownikiem Biblioteki Wydziałowej, więc również w Głównej ma swoje prawa i możliwości, których nie mam ja. 
Jak dobrze mieć Ciocię Olę.

precel piwny okazał się najpyszniejszym na świecie smakołykiem


mamo, dlaczego ta książka jest taaaka duża?

podoba mi się w tej Bibliotece

musimy już wracać?

przyjdziemy tu jeszcze, prawda?

środa, 20 lutego 2013

Rzecz o kobiecości i o macierzyństwie


Matki są szalenie kobiece... (cytuję, co napisano)

To prawda. Ale nie tylko macierzyństwo definiuje kobietę. I chodzi o to, żeby na co dzień umieć znaleźć równowagę.
Niektórzy wciąż przedstawiają macierzyństwo w krzywym zwierciadle - na dwa skrajne sposoby.
Najwyższy czas przestać lukrować macierzyństwo - mam na myśli głównie pisma dla matek, których już dawno nie kupuję, ale z ciekawości sprawdzenia czy coś się we wspomnianym względzie zmieniło, od czasu do czasu przeglądam je w kiosku. I niestety wciąż pełno w nich "szkrabików", "maluszków" i "brzdąców" (takim bowiem nazewnictwem wspomniane media operują pisząc do młodych matek) oraz eleganckich, wypoczętych (już w pierwszej dobie po porodzie) kobiet. Dzieci też wyłącznie pouśmiechane i nie-absorbujące. Wszystko takie wylukrowane, słodkie, różowe i... zupełnie nieprawdziwe.

Drugi biegun (już nie poprzez media płynący, ale z otchłani przeszłości, chłodnym surowym głosem praprzodków przemawiający), to nawoływanie w stylu: zaprzyj się samej siebie i złóż się w ofierze na ołtarzu macierzyństwa.
Tu mamy kobietę już nie wylukrowaną ze słodkim maluszkiem, ale matkę uciemiężoną - każdego dnia pokornie przyjmującą na ramiona ciężki krzyż macierzyństwa i bez użalania się, bez narzekania, bez cienia zwątpienia, dzielnie podążającą każdą z 24 godzin tegoż dnia po to tylko, aby następnego dnia wszystkie te czynności powtórzyć ponownie i tak aż do menopauzy, gdy biologiczny zegar wybije ostatnią godzinę prokreacji.

Taki obraz macierzyństwa to też kłamstwo a wspomniany nawołujący przekaz, od zawsze był czymś złym. Na szczęście dzisiaj, coraz więcej kobiet i mężczyzn już to zauważa.
Coraz więcej rozumie, że do prawidłowego funkcjonowania kobiety-matki, niezbędny jest czynnik, jakim jest równowaga.

Jeżeli ktoś (np. PAN MĄŻ) oczekuje, że matka bez reszty odda się macierzyństwu, zamknie w domu z dziećmi i zapomni o całym świecie, a przede wszystkim o sobie samej (bo przecież dzieci najważniejsze), to znaczy, że najprawdopodobniej jest tyranem lub naiwniakiem.
Żadna normalna istota płci żeńskiej, nie przestanie nagle być kobietą tylko dlatego, że urodziła dziecko/dzieci. Fakt pojawienia się w życiu kobiety potomstwa nie jest bowiem tożsamy z zanikiem jej płci.
Oznacza to tyle, że wraz z pojawieniem się dzieci, zainteresowania, pasje i potrzeby rzędu wyższego, nawet jeśli się nieco zmieniają, nie przestają istnieć. Są nadal i nadal domagają się wcielania w życie i realizacji. I nie widzę powodu, dla którego hipotetyczny PAN MĄŻ, miałby nagle zabronić swojej żonie realizowania w życiu czegoś jeszcze poza macierzyństwem – może to być praca zawodowa, może to być jakieś hobby, spotkania z psiapsiółami itp.
I wcale nie chodzi o zepchnięcie dzieci na dalszy plan – choćby dlatego, że to nie jest możliwe. Chodzi o to, żeby matka, w natłoku bieganiny, jaką ma na co dzień, mogła bez poczucia winy, znaleźć chwile, które są tylko dla niej. W końcu kobietą była od zawsze, a matką stała się wraz z pojawieniem się dziecka.

Nie da się 100% swojej egzystencji spędzać w pracy. Nie bez powodu dniówka wynosi ileś tam godzin, po których pracownik opuszcza stanowisko pracy i zmienia optykę. Dlaczego niby matka (opieka nad potomstwem plus domowe obowiązki to też praca) miałaby nie mieć możliwości czy prawa do zmiany swej optyki?

Macierzyństwo to cudowna przygoda, ale radość z niej płynącą da się poczuć pod warunkiem, że pomiędzy byciem matką i byciem kobietą zapanuje równowaga.

poniedziałek, 18 lutego 2013

Dwa latka Zosi


To już dwa lata
Tyle czasu upłynęło od tamtego dnia
i Twojego niezwykłego przyjścia na świat
Wypłynęłaś ze mnie razem z wodami
do nowej wody
Spełniło się wtedy moje wielkie marzenie
o prawdziwie wodnym porodzie
Dziękuję za Zosię
i dziękuję Zosi

***

Był tort,
Było świeczek dmuchanie,
Sto lat śpiewanie,
Życzeń składanie,
Prezentów dawanie



Tort upiekłam z pomocą Antosi
100% bezcukrowy (zamiast niezdrowego cukru, zdrowy ksylitol) i 100% wegański (bez dodatku zwierzęcego mleka i jajek)



Rodzinne świętowanie drugich urodzin naszej Zosi
Najpierw pomyśl życzenie
Chwila zastanowienia
Dmuchanie świeczek
udało się
naprawdę zdmuchnięte
kroimy torta
i zjadamy

prezent urodzinowy

śpiewamy sto lat
życzymy, życzymy... i obdarowujemy

otwieramy prezent

lala !!!, lala !!!
słusznie zauważyła Jubilatka
i pokochała Emilkę
od pierwszego wejrzenia
i podziwiała jej urok
nie wykluczając najdrobniejszych detali



Antosia też pokochała Emilkę i postanowiła zaopiekować się nią pod nieobecność Zosi

A oto prezent dla Zosi od Antosi - samodzielnie pomalowany farbkami balonik

i jeszcze sowa, która na urodziny Zosi, przyfrunęła ze Sztokholmu wraz z Ciocią Pysią - chrzestną Zosi 


Autorką pomysłu na urodzinowy prezent dla Zosi jestem ja - mama
Wykonawczynią mojego pomysłu i Autorką Emilki jest Olga Mizikowska - Woolala - gorąco polecam