środa, 17 czerwca 2009

Miasto przyjazne dzieciom...

A skoro dzieciom przyjazne, to również ich mamom – ku mojej wielkiej radości.
Ale do rzeczy.
Jestem kobietą nie posiadającą prawa jazdy. Niestety, gdy skończyłam magiczne siedemnaście lat, jakoś zabrakło mi motywacji, żeby zapisać się na kurs i tak już zostało do tej pory. Plany mam takie, że gdy tylko Antosia trochę się usamodzielni (czyt. nie będzie potrzebowała moich piersi w ciągu dnia, w takich ilościach, jak to jest aktualnie), zapiszę się na kurs i zdam egzamin i w tym aspekcie stanę się bardziej niezależna niż jestem.
Jako więc mama bez prawa jazdy i nadmiaru funduszy na życie, zmuszona jestem korzystać z transportu komunikacji miejskiej. Bardzo uciążliwe to dla mnie nie jest, gdyż przez 30 lat zdążyłam się przyzwyczaić. Jednak od jakiegoś czasu towarzyszy mi zawsze i wszędzie moja Córeczka, a wraz z Nią wózek (albo chusta, ale na dalsze wyprawy zazwyczaj wózek).
I tutaj – wraz z wózkiem i środkami komunikacji miejskiej, następuje podział miast na przyjazne i nieprzyjazne dzieciom.
W świętym mieście – Częstochowie, za każdy przejazd transportem miejskim, musiałam skasować jeden cały bilet za siebie (to oczywiste i dyskusji nie podlega) oraz jeden cały bilet za wózek – nie za dziecko, bo ono z racji wieku nie płaci za przejazdy. Tak więc każdy jeden przejazd równał się dwa całe bilety.
Kiedy przyjechaliśmy do Warszawy i zaczęłam urządzać sobie i Antosi różne jazdy po Mieście, bazując na wcześniejszym doświadczeniu, przykładnie – jak na uczciwą obywatelkę przystało, kasowałam za każdym razem dwa całe bilety – za siebie i za wózek – nie za dziecko, bo ono z racji wieku nie płaci za przejazdy.
Aż pewnego dnia – nękana ciekawością ogromną i poczuciem oszczędnego życia zarazem, postanowiłam dowiedzieć się ile co kosztuje w Warszawie. W przypływie dobrego nastroju zadzwoniłam więc na infolinię ZTM. Gdy po drugiej stronie słuchawki usłyszałam głos przemiłego pana, zapytałam o koszt przewiezienia wózka – nie dziecka, bo ono z racji wieku nie płaci za przejazdy. Miły pan oznajmił mi prawdę dla mych uszu i serca najmilszą z miłych, że w mieście Warszawie, za przewóz wózka nie ponosi się żadnych opłat. Żadnych – ani całych, ani ulgowych. Za dziecko też nie, bo ono z racji wieku nie płaci za przejazdy.

niedziela, 14 czerwca 2009

Spór o pierwszeństwo...

Z racji niedogdności pogodowych, sobotę spędziliśmy na poszukiwaniach.
Nie napisałam jeszcze, ze czeka nas kolejna przeprowadzka. Wiem, że to śmieszne - ile razy w ciągu roku można się przeprowadzać??? Rozpiszę się jeszcze na temat naszych perypetii mieszkaniowych...
A wracając do tematu, w sobotę poszukiwaliśmy inspiracji i ku wielkiej mej radości, wiele ich znaleźliśmy. Najpierw wybralismy się do pewnego znanego marketu, gdzie zanim jeszcze zdążyliśmy wejść do srodka, doświadczyliśmy, na czym polega wszechobecny spór o pierwszeństwo. Podjechalismy na parking, gdzie wlasnie zwalniało się miejsce z oznaczeniem dla rodziny z dzieckiem. Uradowani postanowiliśmy zaczekać, aż samochód wyjedzie, aby zająć to miejsce. Gdy tylko poprzedni rezydent zwolnił miejsce dla rodziny z dzieckiem, niewiadomo skąd, drogę zajechał nam wielki terenowy samochód bardzo drogiej marki. Kierowca odsunął szybkę i oznajmił nam, że on czekal z drugiej strony, aż tamten wyjedzie, więc mamy sobie odjechać, zeby on mógł zaparkować. My na to, że po pierwsze nie widzieliśmy, zeby ktoś tam z drugiej strony czekał, a po drugie, to miejsce oznaczone, a my wlaśnie jesteśmy z dzieckiem i pytamy, czy on też, bo szyby ciemne, jak w trumnie i nic nie widać. On na to, że on bez dziecka, ale on czekał i tu zaparkuje i mamy sobie jechać. Ja na to do Łukasza, zeby nie ustępował, bo w końcu to my mamy w tej sytuacji pierwszeństwo do tego miejsca, nigdy nie parkujemy na miejscach, które nie są dla nas i nie korzystamy z praw, które nie dla nas zostały opracowane, a tym razem coś jest właśnie dla nas, więc dlaczego mamy rezygnować. No więc siedzimy i czekamy. Tamten usiłuje manewrować, prawie nas zawadzając, jednak świadomość posiadania drogiego samochodu wygrywa z poczuciem niezadowolenia. Nie, nie oznacza to, że odjechał. Stoi i czeka trasując przejazd innym. Z lewej i z prawej włączają się klaksony. Ktoś wysiada i zdenerwowany próbuje dochodzic, o co biega. W końcu całym przedstawieniem zainteresował się ochroniarz. Podchodzi i pyta, co się dzieje. Tamten tłumaczy, ze on był pierwszy. My na to, że to miejsce dla rodziny z dzieckiem i chcemy skorzystać z naszego prawa do zaparkowania tutaj. Ochroniarz zgrywa idiotę. Pytamy, czy jakieś przepisy tu obowiązują. Ten twierdzi, że przepisy przepisami, a ludzie robią po swojemu. Ja na to wielkie oczy - to mówi człowiek, który ma tu dbać o porządek, który to regulowany jest m.in. poprzez przepisy.
Łukasz pyta, po co w takim razie oznaczenia miejsc parkingowych i co, jeśli wyraźnie zaznaczone jest, że miejsce jest dla rodziny z dzieckiem. Ochoniarz zmiękł i przyznał, ze faktycznie rodzina z dzieckiem ma tu pierwszeństwo. Na to tamtemu puściły nerwy. Zamaszyscie odsunal szybę w oknie i wrzasnął do Łukasza (cytuję): pedale je*any, gdybyś odjechał, to już dawno zaparkowałbym w innym miejscu!!! Kulturka, jak niewiemco. Odjechać mógł w każdej chwili, bo miejsce miał, ale pewnie liczył na to, że jednak ugniemy się pod ciężarem jego wielkiego i drogiego terenowego wozu i pojedziemy z dzieckiem szukać w deszczu miejsca na drugim końcu parkingu. Na koniec trzeba jeszcze było pokazać klasę i pobluzgać, powyzywać i poobrażać, bo bez tego przedstawienie nie mogłoby się ciekawie zakończyć.