poniedziałek, 14 kwietnia 2008

"Urodzić po ludzku"...

Od kiedy przeprowadziliśmy się z Mężem w inną część Polski, zajęłam się poszukiwaniami. Jako, że zostałam mamusią i w lipcu przyjdzie na świat moja dzidzia, w nowym miejscu zamieszkania, potrzebny jest mi lekarz prowadzący oraz szpital, w którym bez obaw urodzę naszą Kruszynkę.

Słyszałam i czytałam (forum internetowe o wiadomej tematyce okazało się również bardzo przydatne) przeróżne opinie tutejszych kobiet na temat szpitali oraz lekarzy. Niektóre opinie dotyczące konkretnego szpitala, utkwiły mi w pamięci.

Na przykład:
Jak najdalej od tego miejsca... To rzeźnia... Zero szacunku dla rodzącej... Tam zabijają dzieci... Ordynator to prostak, który krzyczy na rodzące kobiety... Okropne warunki na porodówce, jedna toaleta na cały oddział... Prysznic bez zasłonki, a drzwi bez możliwości zamykania od wewnątrz… Boksy (nie mylić z salami) porodowe przeszklone tak, że niemal każdy może sobie z korytarza obserwować porody...

I wiele innych w podobnym stylu. O tej placówce nie chciałam już więcej myśleć.

Na szczęście udało mi się dotrzeć do wspaniałego Lekarza (z innego szpitala), który sam zaproponował, że umożliwi mi zapoznanie się z oddziałem położniczym w szpitalu, w którym pracuje. Jestem pod wrażeniem i mogę powiedzieć, że moje poszukiwania zostały zakończone.

Jednak w międzyczasie miałam okazję podzielić się swoimi odczuciami co do traktowania kobiet rodzących, z człowiekiem, który już od kilku lat jest szczęśliwym ojcem.

Opowiedziałam o moim niezadowoleniu z nieludzkiego traktowania kobiet rodzących oraz o tym, jak bardzo nie podoba mi się to obnażanie ich z intymności w tak ważnym dla nich momencie życia. Bo jak można stwarzać warunki, w których praktycznie każdy przechodzący korytarzem, ma możliwość obserwować poród? Jak można dopuścić do tego, że kobieta podczas pobytu w szpitalu, nie ma możliwości skorzystać z prysznica bez obecności świadków w postaci na przykład hydraulika, który wchodzi do łazienki, gdy ta stoi zupełnie naga w pomieszczeniu nie posiadającym nawet zasłonki?

Byłam przekonana, że ktoś, kto ma żonę, która w dodatku jest już matką, zrozumie, co mam na myśli i przynajmniej częściowo uzna mój punkt widzenia za słuszny. W końcu, któremu mężczyźnie byłoby obojętne, że na jego rodzącą żonę patrzy ktoś obcy, kto nie jest ani lekarzem, ani położną, a w dodatku podczas porodu, lekarz bez powodu wykrzykuje na nią z pogardą? I tutaj przeżyłam coś w rodzaju rozczarowania.

Usłyszałam pełen przekonania wywód o treści:
Tak mówisz, bo jeszcze nie rodziłaś. Pogadamy za kilka miesięcy. Jak będziesz rodziła, to będzie ci wszystko jedno. Każdej rodzącej kobiecie jest obojętne i ma to wszystko gdzieś, bo wtedy inne rzeczy są ważne.

Zatkało mnie. Jakie niby inne rzeczy? Czy w sytuacji, gdy jesteśmy obnażane z intymności i godności człowieka, jest nam to obojętne? Czy może w warunkach krzyku i braku zrozumienia łatwiej skoncentrować się na porodzie?

Tragedia. To prawda, że kobieta dla dobra swojego dziecka, jest w stanie wiele znieść, rezygnując z samej siebie. Potrafi cierpliwie tolerować niestosowne komentarze i nieuzasadnione krzyki innych ludzi, godząc się na upokorzenia. Mało tego, potrafi leżeć naga z obolałym ciałem, mając świadomość, że być może widzi ją jakiś obcy mężczyzna, który przypadkiem przechodzi obok. Ona potrafi to wszystko znosić, bo to nie jej dobro jest w tym momencie dla niej samej istotne, ale dobro jej dziecka.

Ale ludzie, kochani!!! Nie oznacza to, że kobiecie jest obojętne, że jest jej wszystko jedno!!!

To, że godzimy się na coś, co nie jest dla nas wygodne, czy przyjemne, to nie oznacza, że jest nam obojętne, w jakich warunkach przebywamy, czy kto nas widzi i co myśli. Nie mówię, że należy kobietom stawiać pomniki za to, że są one zdolne do poświęceń. Myślę jednak, że odrobina zrozumienia nie byłaby niczym złym, a nawet przydałaby się...

Gdy zapytałam wspomnianego człowieka, czy był obecny przy porodzie, dowiedziałam się, że to nie na jego nerwy, bo przypadkiem miał okazję widzieć jakąś obcą kobietę rodzącą na sali obok tej, w której rodziła jego żona i - tu zacytuję: widok tych rozkraczonych nóg i krzyki rodzącej wystarczyły mu. Skoro leżała goła, a drzwi były otwarte i nic nie mówiła na widok obcego mężczyzny, to znaczy, że było jej wszystko jedno. A skoro tej było wszystko jedno, to znaczy, że inne też tak mają. Doskonała kalkulacja myślowa i jakże błyskotliwy wniosek. Nic dodać, nic ująć.

Ja myślę, że brak komentarza ze strony wspomnianej kobiety, był wynikiem zwykłego pogodzenia się z losem, jaki ją spotkał. Przypuszczam, ze doskonale wiedziała, że nie ma sensu zabierać głosu w sprawie, która dla obsługi szpitala nie ma znaczenia. Gdyby bowiem miała znaczenie, kobiety rodziłyby w nieco innych warunkach. Pogodzenie się z losem, na który nie mamy wpływu, nie jest jednak tożsame z obojętną postawą wobec danego problemu. Czasami zwyczajnie nie mamy wyboru…

Nie twierdzę, że każdy mężczyzna ma obowiązek być przy swojej żonie, gdy ta rodzi jego dziecko. Myślę jednak, że niektórym przydałoby się to, bo dzięki temu doświadczeniu zrozumieliby sytuację kobiet oraz ich rzeczywiste potrzeby w takich chwilach. Nie uważam też, aby wyciąganie opinii na temat tego, czym jest poród, było uzasadnione, gdy jedyne, co się widziało, to filmy w telewizji, albo wspomniane rozkraczone nogi obcej kobiety. Dlatego właśnie jestem zdania, że w takich sytuacjach powinno się stwarzać warunki, które zapewnią intymność kobiecie rodzącej oraz osobom, które jako asysta przy tym wydarzeniu, są niezbędne. Wówczas „wrażliwi” panowie nie będą musieli czerpać wiedzy położniczej z przypadkowo zaobserwowanych doświadczeń obcych kobiet i nie będą wyciągali niesłusznych wniosków na temat tego, co to kobiecie w chwili porodu jest obojętne.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz