poniedziałek, 19 listopada 2012

Bardzo zła tradycja


19 listopada to Międzynarodowy Dzień Zapobiegania Przemocy Wobec Dzieci.
Dzięki Fundacji Dzieci Niczyje powstała kampania o nazwie „Zła Tradycja”, której zadaniem jest przekonać rodziców, że standardy karcenia dzieci, które sami poznali w dzieciństwie, dziś są nieaktualne.

Cieszy mnie to, że mamy w naszym kraju zakaz wykonywania kar cielesnych, do których zalicza się nawet zwykły klaps. Wbrew pozorom, nie jest to - jak niektórzy sadzą - jakiś współczesny pacyfistyczny trend w wychowaniu. O tym, że nie należy podnosić ręki na dziecko, mówił już wiele lat temu Janusz Korczak, którego szczególnie cenię i każdemu rodzicowi polecam.

Kilka tygodni temu, w jednej dyskusji dotyczącej artykułu na temat klapsów, ktoś komu bardzo nie podobało się moje stanowisko dotyczące bicia dzieci, napisał, że czasem lepiej jest "strzelić z liścia w tyłek" niż tłumaczyć dziecku itp. gdy na przykład wbiega ono pod samochód.
Tragedią jest dla mnie takie myślenie dorosłego człowieka w XXI wieku. Jednak już sam atakująco obrażający sposób jego wypowiedzi świadczył o tym, że to jeden z tych, którzy są święcie przekonani o posiadaniu jedynej słusznej racji, a każdy kto myśli inaczej, jest śmieciem i tyle.
Mam tylko nadzieję, że nie ma on własnych dzieci, bo jeśli takimi metodami je wychowuje, to oby kiedyś one nie odpłaciły mu tym samym – „strzelając z liścia” w co popadnie, gdy - nie daj Boże - życie potoczy się tak, że i on na starość stanie się jak dziecko...

Innym razem w katolickim piśmie przeczytałam krótką refleksję młodej kobiety – matki, na ten sam temat. Z uwagi na charakter pisma, zabolało i zarazem rozczarowało mnie to, co przeczytałam. Okazało się bowiem, że dla niej dużym nieporozumieniem jest wprowadzanie zakazu kar cielesnych. Napisała: "teraz wiem, że dając dziecku klapsa za rękę wyciągniętą do gorącego garnka, łamię prawo". Czyli co? Przyznała, że bije swoje dzieci. I jeszcze ta chora argumentacja.
Zauważyłam, że zwolennicy kar cielesnych, często używają tych samych głupich argumentów, czyli ręka w gorącym garnku, ogniu itp., albo dziecko biegnące pod samochód.
A ja się pytam ich: Czy klaps jest tutaj rozwiązaniem? Co zrozumie dziecko wbiegające pod samochód, gdy dostanie w tym momencie klapsa w tyłek? I czy faktycznie ten klaps uratuje to dziecko przed pędzącym samochodem? Czy nie łatwiej i bardziej naturalnie byłoby odciągnąć dziecko, żeby pod samochód nie wpadło, a następnie wytłumaczyć, że to było niebezpieczne? Podobnie z ręką wyciągniętą w stronę ognia.

I jeszcze jedna refleksja, jaka nasuwa mi się, gdy myślę o tego typu argumentacji i o cielesnych karach. Jakim komunikatem będzie dla dziecka klaps wymierzony mu, gdy znajduje się ono w sytuacji zagrożenia, lub gdy zrobi coś, czego nie powinno?
Wyobrażam sobie ogromną dezorientację ukaranego w ten sposób i kołaczące w głowie pytanie – ale dlaczego? No właśnie. Dlaczego? Dlaczego mnie bijesz?
Jeśli uderzane dziecko usłyszy coś w stylu nie wolno, przestań itp., to niczego ten komunikat nie zmieni.
W jego głowie nadal będzie mnóstwo znaków zapytania. Nie wolno? Niebezpieczne? No dobra, już rozumiem, ale wystarczyło powiedzieć. Nie trzeba bić. Właściwie to po co było to bicie? Nie rozumiem.
Kolejnym etapem będzie moment, w którym w głowie dziecka zostanie zakodowana informacja, że jak ktoś robi coś, co mu się nie podoba, to można go uderzyć, aby tym samym „postawić go do pionu”. Tyle warte jest „wychowywanie” dzieci za pomocą klapsów.

A swoją drogą, to dziwne problemy ci ludzie poruszają. Nie przypominam sobie, żebym będąc dzieckiem kiedykolwiek wpadła na pomysł wbiegania pod samochód, czy wkładania rąk do gara z wrzątkiem. Moje Siostry też tego nie robiły i moje Dzieci też nie. Podobne refleksje mają moi znajomi i podobne doświadczenia.
O co zatem chodzi? Bo nie wierzę, że o ratowanie dzieci. Śmiem twierdzić, że raczej o przyznanie sobie prawa do dawania upustu emocjom w taki sposób, jak tylko tego dusza zapragnie - nie wyłączając klapsów.
A niby dlaczego mamy mieć prawo do bicia własnych dzieci? Skoro klapsy są takie skuteczne, to dlaczego nie wymierzamy policzka urzędnikowi, gdy nie chce spełnić jakiejś naszej prośby lub czyni to nie tak, jakbyśmy tego oczekiwali? No dlaczego za zadanie mu kary cielesnej moglibyśmy trafić przed Sąd? Bo to przestępstwo? Naruszenie jakiejś bariery osobistej? Oczywiście, że tak. Dlatego tym bardziej nie rozumiem, jak można własne dziecko traktować gorzej niż obcych ludzi i jeszcze tłumaczyć to argumentami wychowawczymi.
Warto też odpowiedzieć sobie na pytanie: Jak zareagowałabym/zareagowałbym, gdyby obcy człowiek widząc moje dziecko biegnące pod samochód, trzasnął je w tyłek? Czy podziękowałabym/podziękowałbym, za uratowanie mu życia?

Bardzo poważnym błędem jest – niestety wciąż jeszcze zauważane – mylenie pojęć wychowanie bezstresowe i wychowanie bez przemocy. To dwa zupełnie różne nurty w wychowaniu (o ile oczywiście to pierwsze można nazwać nurtem w wychowaniu), które nie wiem dlaczego niektórym wydają się być tym samym.
Wychowanie bezstresowe polegało na uczynieniu z dziecka pępka świata, któremu wszystko wolno nawet jeśli godzi to w uczucia czy narusza prawa innych ludzi. Ważne było, żeby dzieciak się nie zestresował. Jeśli więc ma ochotę pluć na wycieraczkę sąsiadki, to nie wolno mu tego zabraniać nawet, jeśli nam – rodzicom nie podoba się takie zachowanie dziecka.
Wychowanie bez przemocy polega natomiast na wzajemnym szacunku. Tutaj spełnianie potrzeb dziecka odbywa się w powiązaniu z potrzebami rodziców. Tutaj dąży się do wspólnego porozumienia. Tutaj jest miejsce na empatię i wzajemny szacunek. Tutaj jest też miejsce na stawianie dziecku wyraźnych granic, czyli takich, które wspólnie się omawia i ustala. Nie na zasadzie – nie wolno, bo nie i już. Tutaj o wszystkim można porozmawiać i upewnić się, czy jest to właściwie rozumiane oraz czy jest akceptowane. Jednak jest pewien warunek prawidłowego funkcjonowania takiego modelu. Zarówno dziecko, jak i rodzic muszą czuć się wzajemnie szanowani i rozumiani.
Rodzice praktykujący wychowanie bez przemocy, nie biją swoich dzieci nie dlatego, żeby ich nie zestresować, ale dlatego, że je szanują i kochają.

Kiedyś usłyszałam na jednych warsztatach dla rodziców, że trudno jest nie bić dzieci, jeśli samemu było się bitym. Statystyki wykazują, że osoby, które były bite w dzieciństwie, mają dużą trudność, żeby nie bić swoich dzieci. Jest to bolesna prawda. Nie oznacza to jednak, że każdy, kto był bity, też będzie bił. Czym innym jest potrzeba czy chęć zrobienia czegoś, a czym innym jest jej realizacja.
Wiele razy było dla mnie ogromną trudnością powstrzymanie się przed uderzeniem dziecka. Ale udało mi się i z tego jestem dumna. Wiem, że jeśli pozwoliłabym sobie na to choć jeden raz, później byłyby kolejne razy, bo to działa tak - "skoro już raz uderzyłam/uderzyłem i nic się nie stało, to mogę zrobić to jeszcze raz". Lub też - "skoro już raz uległam/uległem pokusie rozładowania emocji poprzez danie dziecku klapsa, to mogę sobie na to ponownie pozwolić, bo tak czy inaczej nie jestem już rodzicem, który nie bije, więc nie mam już o co walczyć".
Ja myślę, że albo się bije, albo nie. Oczywiście, zawsze można zmienić postępowanie, ale jestem przekonana, że dużo trudniej jest przestać bić, niż nie bić w ogóle czyli nie zaczynać takiej praktyki.
Mnie tylko taka postawa daje wolność. Gdybym uderzyła raz, nie wiem, czy dałabym radę wyplątać się z tego. Wierzę, że każdy rodzic może nie bić swoich dzieci i zrozumieć, że taka forma karania, do niczego dobrego nie prowadzi, bo "kto uderza dziecko, jest jego oprawcą" (Janusz Korczak). Każdemu, kto próbuje mi wmówić, że klaps to nie przemoc i że czasem trzeba itd., polecam Korczaka. Niebicie dzieci to nie jest wymysł współczesności, to nie jest kolejna moda. Korczak mówił o tym już tak dawno, że powinniśmy się wstydzić, że teraz trzeba nam o tym przypominać...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz