sobota, 3 listopada 2012

Cześć Chustko...


Jako, że Mama przyjechała, na kilka dni, miałam możliwość zostawić Dziatwę liczną moją pod Jej bezpieczną opieką. Tym sposobem udało mi się dotrzeć na czas. 

Znałam Ją jedynie dzięki słowom, które pisała w swoim blogu. To dużo i mało zarazem…

Ksiądz odprawiający Mszę nie odrobił pracy domowej. Nie wiem, czy przez brak czasu, czy przez grzech zaniedbania… 
Dla Niego był to kolejny pogrzeb, kolejnej anonimowej Osoby. Czyli jakiś tam procent ze stu. 
Ale dla Jej Rodziny, to było całe sto procent ważności. Jej Matka zapewne pamięta każdy etap z życia swojej Córki – od chwili, gdy poczuła pod sercem pierwszy Jej ruch, aż do tej, kiedy dotknęła martwe ciało Joasi, już po raz ostatni…
A Ksiądz nawet nie zadał sobie odrobiny trudu, żeby czegokolwiek dowiedzieć się o Tej, nad której ciałem się modli. Już na wstępie pomylił imię, za co dyskretnie upomniany przeprosił, ale mimo wszystko… Kazanie miało się do całości wydarzenia (jakim była śmierć Joanny) jak pięść do oka, czy nosa – nie istotne. Zamiast powiedzieć coś o Niej, o tym jak wielką wolę życia miała w sobie i jak wiele nadziei dawała innym pomimo postępującej choroby, jak dobrą była mamą dla swojego Synka, jak bardzo potrafiła kochać… zamiast o tym, Ksiądz mówił o sakramentach, jakie chrześcijanin przyjmuje po kolei przez całe życie. Bez sensu. Zupełnie bez sensu. Nie o tym powinno się mówić podczas Mszy pogrzebowej. Powinno się za wszelką cenę pozostawić możliwie najpiękniejsze wspomnienie tej Osoby, która z tego świata odeszła na zawsze…
To mnie zabolało. Przyznaję.

„Ubierz się kolorowo, nie składaj kondolencji, uśmiechaj się”
Uszanowałam tę prośbę i ubrałam się w kolor nadziei. Żałobnej czerni nigdy nie lubiłam. Nawet wspomniałam już wśród najbliższych, żeby przypadkiem żałoby po mnie nie nosili na ciele, ewentualnie w sercu jeśli ktoś będzie tak chciał.
Spowita w czerń, ziejąca chłodem postać, wywołuje nieprzyjemną gęsią skórkę na moim ciele. Zwłaszcza jeśli przy tym jej zachowanie jest zupełnym zaprzeczeniem jej rzekomej pobożności. Mniejsza o to, kogo mam tu na myśli, bo to sprawa osobista i zupełnie nie mająca nic wspólnego z pogrzebem, na którym dzisiaj byłam. Wspominam, bo akurat przypomniało mi się gdy rozmyślałam o kolorach.
Ale o uśmiech nie było łatwo. Nie. Ja też chciałabym, żeby mnie nie opłakiwano, ale rozumiem te łzy… Najtrudniej było je powstrzymać, gdy patrzyłam w twarz Synka Joanny. Może dlatego, że mam Dzieci i z łatwością wyobraziłam sobie, co czułyby, gdyby w swym dziecięctwie będąc, musiały patrzeć na trumnę z ciałem ich matki… To za wcześnie. Za wcześnie na samodzielność… a jak tu nie być samodzielnym bez mamy? Jak tu poradzić sobie bez niej? Są w życiu takie rzeczy, które potrafi tylko mama i nikt i nic nie zastąpi jej – nawet najczulsze słowa, czy gesty. Wiem, co piszę, bo bywam okrutna dla swoich dzieci, a w trudnych chwilach, w chwilach żalu, bólu i smutku, one chcą być właśnie ze mną. Dlaczego nie z Babcią? Ona ma więcej cierpliwości niż ja. Dlaczego nie z Nią? Bo dziecko potrzebuje mamy…

Może dlatego nie było mi łatwo zrozumieć tych dyskretnych śmiechów podczas Mszy, ani później na cmentarzu… Przyznaję, że było to dla mnie trudne. Zwłaszcza z uwagi na Rodzinę Joanny – na Jej Mamę i Synka, którym wcale do śmiechu nie było. Bolały mnie łzy Matki – drobnej, skromnej kobiety, stojącej przy grobie. Pękało mi serce, gdy widziałam twarz synka Joasi, gdy trumna przewiązana piękną pomarańczową chustką znikała w grobowych ciemnościach… Tym trudniej było mi zrozumieć ten śmiech… i papieros towarzysko zapalony, gdy Ksiądz już poszedł, a zgromadzeni zaczęli układać kwiaty na grobie.
Wymowne też były słowa jednego mężczyzny – nie wiem, kim był, przypuszczam, że to ktoś bliski – ktoś z Rodziny, bo podszedł do grobu wraz z Mamą Joasi. Popatrzył na Jej wesołych przyjaciół i powiedział jedno zdanie: Teatr się skończył, chodź Basiu, idziemy do samochodu.

Nie, nie krytykuję i nie chcę oceniać. To nie moja sprawa, bo nie znałam Cię Joasiu osobiście. Nie miałam okazji uczestniczyć w Twoim życiu poza jedynie tymi jego fragmentami, które opisywałaś na swoim blogu. Byłaś bardzo dzielna i szczęściem było i jest dla mnie to, że przynajmniej tę cząstkę Twojego życia mogłam poznać.
Być może właśnie tak chciałaś. Być może takie właśnie było Twoje pragnienie. Ale czy nadal jest? Teraz, gdy widzisz ten świat z innej perspektywy? Tego też nie wiem…

Ale wiem, że chciałaś, żeby się cieszyć.
Więc ucieszyło mnie, gdy do grobu podeszła dziewczyna – zapewne jedna z Twoich czytelniczek – i kładąc wiązankę pomarańczowych kwiatów, uśmiechnęła się przyjaźnie i powiedziała Tobie cześć, po czym zniknęła gdzieś pomiędzy innymi ludźmi i poszła w swoją stronę. To było piękne, pozytywne i dające nadzieję taką, jaką Ty nam dawałaś.
Ucieszył mnie widok różanego serca z napisem na wstążkach Kocham Cię Jaś. To było takie dziecięce, niewinne i szczere, jak Miłość Twojego Synka.
Ucieszyły mnie kolorowe latawce z zapalonym światełkiem, wysłane do nieba niczym symbol nadziei.
I ta pomarańczowa chusta na trumnie, przypominająca jak bardzo byłaś i Jesteś nam potrzebna.
Nie powiem żegnaj, bo wierzę w życie po śmierci i w to, że kiedyś się spotkamy.
Do zobaczenia Joasiu zwana Chustką… Do zobaczenia…


2 komentarze: