Powitanie
Rodzice wraz z dziećmi nowo powstałej grupy, kolejno witani w
progu przedszkolnej sali przez panią przedszkolankę.
Nasza kolej.
Dzień dobry, nazywam się tak i tak, a to jest moja Córka
Antosia, która została przyjęta do tej grupy.
Dzień dobry Antosiu, ja jestem pani taka i taka (tu pani
podaję rękę Antosi) przywitasz się ze mną?
Antosia nieco zagubiona w tłumie osób, wielkości budynku,
ilości sal, dużej przestrzeni wokół itp. niezbyt pewnie wyciąga rękę. Lewą
rękę. Niezbyt pewnie, bo myśli rozbiegane i nie bardzo umie odnaleźć się w
nowej rzeczywistości.
I nagle ciach – ostre cięcie:
Nie-tą-rączkę-podajemy. Groźna, autorytarna krytyka zgasiła
ostatni płomyk dobrych chęci, o czym przekonałam się podczas kolejnych punktów
programu.
Rodzice do stoliczków, dzieci na dywanik.
Antosiu, ja będę tutaj i będę patrzyła, jak Ty bawisz się z
dziećmi panią w kółeczku na dywaniku.
Niechętnie, niepewnie i bez przekonania, Antosia ruszyła w
kierunku dywanika. Po chwili słyszę Jej płacz. Twarz wykrzywiona w grymasie
smutku. Duże łzy w oczach i na policzkach. Mamusiu, ja jednak nie chcę, ja chcę
być tutaj, z tobą. Siada mi na kolanach, wtula się we mnie. Nie tłumaczę, nie
przekonuję, nie zaprzeczam, nie wmawiam nic. Tylko jestem, bo niczego więcej
nie trzeba.
Po chwili, pani zmienia koncepcję i zaprasza do kółeczka
dzieci wraz z rodzicami. Ustawiamy się i zaczyna się zabawa integracyjna.
Piłeczka do ciebie, jak masz na imię i co lubisz, do kogo teraz rzucisz
piłeczkę? Do Antosi. Jestem Antosia i lubię ziemniaczki. Piłeczka do następnego
dziecka.
A teraz rodzice do stoliczków, a dzieci w kółeczku z panią.
Antosia protestuje. Chce siedzieć ze mną. Zostaję zatem i
stoję dwa kroki za Nią. Co chwilę zerka i upewnia się, że jestem. A ja się
uśmiecham, choć widzę Jej lęk. Uśmiecham się i dociera do mnie, że to właśnie
jeden z tych najboleśniejszych macierzyńskich uśmiechów. Ten, który pojawia się
po to, żeby utwierdzać w dziecku jego poczucie własnej wartości, jego siłę.
Uśmiech matki, która widzi lęk, ale chce dawać nadzieję, że będzie dobrze, że
nie ma się czego bać.
Dzieci śpiewają, tańczą. Pani opowiada. Zgłasza się jedno
dziecko i zaczyna coś mówić.
I znów ciach – ostre cięcie:
Cisza-teraz-mówi-pani. Znów ten sam autorytarny ton i głos.
I się zaczęło i niestety nie skończyło. Co takiego? Mówienie
o sobie samej w trzeciej osobie liczby pojedynczej. Dlaczego w trzeciej zamiast
w pierwszej? Tego nie pojmuję. Rzuć do
pani piłeczkę, zamiast rzuć do mnie
piłeczkę.
Jeszcze rysowanie, wycinanie, rozmowa z rodzicami,
samodzielna zabawa. Dzieci radośnie zaczęły zdejmować z półek plastikowe
zabawki. W jednej chwili cały dywan zapełnił się plastikowymi klockami,
koparkami i autkami. Dzieci bawiły się, było głośno i tłoczno. Antosia
niepewnie powędrowała w kierunku drewnianej kuchni, zajrzała do szafeczek i
piekarnika, coś tam przesunęła, coś schowała, po czym wróciła do mnie.
Jeszcze tylko jedno moje pytanie do pani.
I tu znów ciach – ostre cięcie. Donośny autorytarny ton
oznajmił mi, jak się sprawy mają.
Następne spotkanie w sierpniu. Ale przecież ja już nie będę
tu przychodzić – stwierdziła na koniec Antosia.
Wychodzimy.
Później:
Antosiu, podobało ci się dzisiaj na tych zajęciach?
Nooo, taak.
A chciałabyś jeszcze tam pójść i się pobawić?
Raczej nie. Raczej mi się nie podobało.
A co ci się nie podobało?
Pani (tu padło imię AUTORYTARNEJ PANI)
Rozmowa jeszcze chwilę trwała, ale argument wciąż był ten
sam.
Grupy zmienić nie można. Pani tym bardziej. Niektórzy mi
mówią, że uciekanie przed problemem (czyli chęć pozostawienia Dziecka w
prywatnej placówce, w której jest obecnie i do której jest przyzwyczajone i
którą bardzo lubi) jest błędem, bo za rok będzie nas czekało to samo.
Otóż nie.
Zdecydowanie nie jest to ani prawdziwe, ani słuszne twierdzenie.
Ale o tym następnym razem...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz