wtorek, 9 czerwca 2015

Nie zdążyłam na autobus



Miałam milion spraw do załatwienia i bałagan w domu. Jedną ręką gotowałam obiad, drugą odpisywałam na ważnego maila, a w chuście na plecach zasypiała mi trzecia córka.
Gdy już się jako-tako ogarnęłam i wybiegłam na przystanek, niestety było za-późno. Zwiał mi i nawet pomachać nie zdążyłam.
Nie, nie rozpaczałam. Dlaczego? Bo z autobusami tak już jest, że można czasem nie zdążyć i zawsze gdy biegnę w ostatniej chwili, mam świadomość, że może mi odjechać sprzed nosa. Jeśli tak się stanie, nie rozpaczam, bo wychodząc za-pięć-sekund-odjazd, jestem w pełni pogodzona z konsekwencjami.

A tak z innej bajki, to skończyłam studia (jakieś 10 lat temu), zwiedziłam Lizbonę, Rzym i Barcelonę. Zdobyłam wiele cennych doświadczeń. Wciąż się rozwijam i końca nie widzę (i wiedzieć nie chcę). W międzyczasie zostałam też mamą.
Wiecie dlaczego to wszystko zrobiłam? Bo (uwaga!) CHCIAŁAM. Wszystko, łącznie z dziećmi. Odkąd pamięcią sięgam, zawsze chciałam być mamą.  
A zatem podejmując decyzję o dzieciach, zrealizowałam swoje marzenie o byciu matką. Podobnie, jak z podróżami, nauką, pracą i szeroko pojętym rozwojem. Co więcej, na kolejnych etapach mojego życia, pojawiały się nowe pomysły a wraz z nimi perspektywy.

Kiedy podejmowałam decyzję o pierwszym dziecku, byłam zaangażowaną tancerką (mój taniec, to też efekt realizacji marzeń) i wiedziałam, że mogę już nie wrócić na scenę, choć zawsze świetnie się na niej czułam. Czy teraz żałuję? Nie, bo decydując się na dziecko, miałam świadomość konsekwencji wyboru, którego dokonuję.
Gdybym opcję macierzyństwo odwlekła w czasie na rzecz opcji jeszcze-kilka-lat-na-scenie oznaczałoby to tyle, że nie czuję się jeszcze gotowa na dziecko, za to chcę realizować się w tańcu. Ale ja czułam się gotowa zejść ze sceny, aby wystawić pierś i karmić nią tak długo, jak dziecko będzie tego chciało. Stało się to moim priorytetem, więc się w tym realizowałam i tak mi było dobrze. Czy to był właściwy wybór? Tak. Dlaczego? Bo był zgodny z tym, czego chciałam.
Gdybym jednak nie chciała i decyzję o macierzyństwie podjęła wyłącznie pod wpływem przekonania, że tak a nie inaczej postąpić powinnam, bo zakodował to we mnie przekaz kulturowy na temat samospalającej się na ołtarzu macierzyństwa matki polki, wtedy byłby to najgorszy wybór mojego życia. Wtedy też z pewnością powiedziałabym, że żałuję.
Ale na całe szczęście, jako istoty dorosłe, jesteśmy w pełni świadome konsekwencji każdego wyboru jakiego dokonujemy.

Dlatego, gdy pozornie smutna pani, przechadza się po wielkim zadbanym domu, z równie wielkim ogrodem, przywołując wspomnienia o jeszcze większych rzeczach, które zrealizowała w swoim życiu i na koniec dodaje, że żałuje oraz, że nie zdążyła, to ja jej nie wierzę. Nie przekonuje mnie nawet sztuczna łza spływająca w ostatnim kadrze po jej policzku.
Zwyczajnie nie wierzę, że ktoś, kto świadomie podejmuje w życiu decyzje, nie zdaje sobie sprawy z tak oczywistej rzeczy, jaką są konsekwencje. Bo przecież one są zawsze. Na tym zresztą polega dramat wyboru, że decydując się na coś, rezygnujemy z czegoś innego. Wiedzą to już kilkuletnie dzieci, gdy np. mają powiedziane, że mogą sobie wybrać w sklepie jedną rzecz. Przeważnie spodoba im się więcej i muszą wybrać to, na czym zależy im bardziej, a tym samym z czegoś zrezygnować.
Nie wierzę zatem, że dorosła kobieta, która snuje życiowe plany i dokonuje wyboru tego, co dla niej najistotniejsze, nie dostrzega jednocześnie faktu swojej własnej rezygnacji z tego, co dla niej mniej ważne, lub zupełnie nieistotne.


Czas najwyższy przyjąć do wiadomości, że nie każda kobieta chce mieć dzieci. I jest to tak samo normalny objaw, jak to, że inna nie wyobraża sobie bez nich życia. Fakt, że wciąż dla wielu szokujący, bo w naszej kulturze nadal niestety uważa się, że skoro kobieta posiada jajniki i macicę, to właśnie po to (i tylko po to), aby wykorzystać je zgodnie z przeznaczeniem. Takie postrzeganie kobiecości jest w mym odczuciu bardzo krzywdzące. Choćby z uwagi na kobiety, które latami starają się o dziecko i nic. Pomimo posiadania jajników i macicy. Do tego jeszcze pytania życzliwych ciotek i sąsiadek – „to kiedy wreszcie dzidziuś?” Bo wiadomo, że bez dzidziusia twoja egzystencja, droga kobieto, pozbawiona jest sensu i celu przecież. A która w takiej sytuacji odpowie – „marzę o dziecku i od dawna staramy się o nie, ale niestety wciąż nie mogę zajść w ciążę” ? Trąbienie o jedynym słusznym celu, w jakim kobieta została powołana do istnienia, sprawia, że te, które marzą o macierzyństwie, a nie jest im dane go doświadczyć, przeżywają dramat. Bo ciągle słyszą o sobie w kategoriach ułomności, niepełnosprawności. Wmawia się im, że nie mają prawa czuć się spełnione, jeśli nie urodzą dziecka. Wiadomo – nie wprost, ale niestety tak właśnie daje się odczytać przekaz nawołujący do rozmnażania się za wszelką cenę. Z jakiegoś powodu, temat mężczyzny w tym układzie jest w zasadzie pomijany. Najczęściej słyszy się o kobietach, które nie-mogą-mieć-dzieci, ewentualnie o niepłodnych parach, ale dawno nie słyszałam o facecie, który dzieci mieć nie może. I kiedy mowa o odkładaniu-na-później macierzyństwa, to pytanie o ojcostwo nasuwa mi się niemal samo.
Przyznam, że szlag jasny mnie trafia i cholera mnie bierze gdy widzę, jak (znów nie-wprost) wmawia się kobiecie, że ciężar odpowiedzialności rodzicielskiej spoczywa w zasadzie wyłącznie na niej. Jeśli tak nie jest, to proszę o uzasadnienie, dlaczego to macierzyństwa (a nie ojcostwa lub po prostu rodzicielstwa) nie należy odkładać na później? Oraz dlaczego jedyną bohaterką wiadomego spotu jest kobieta?

A wracając do tematu chcenia, to myślę, że jest to bardzo łatwe do ogarnięcia umysłem. Jedna marzy o dzieciach, druga o karierze zawodowej, a trzecia o jednym i drugim. I jeśli tylko bardzo zależy im na realizacji marzeń, to osiągną zamierzone cele czy się to komuś podoba czy nie. I żadne spoty reklamowe tudzież inne „motywatory” nie będą im do tego potrzebne, ani też nie staną na przeszkodzie.

Z mego punktu widzenia, fundacja z mamą i tatą w nazwie obrała sobie cel, niemożliwy do zrealizowania. Nie dość, że o macierzyństwie traktuje niczym o autobusie, na który czasem można nie zdążyć, to jeszcze odwołuje się do tego, czego z założenia zmienić się nie da. NIE DA się bowiem wpłynąć na wolę drugiego człowieka. Owszem – można zmusić siłą, ale wola pozostanie, jaką była wcześniej.
Kampania, która ma za cel sprawić, aby kobiety, które nie chcą mieć dzieci, zaczęły chcieć je mieć, pod naciskiem jakże silnego argumentu (umieram ze strachu), że mogą nie zdążyć (tak, jak ja na autobus) i w konsekwencji żałować, z góry skazana jest na przegraną. Dlaczego? Bo – patrz powyżej – nie każda kobieta chce być matką i infantylny przekaz nic tu nie zdziała.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz